Moje podróże miały swój początek w…muzyce. Z czasem jednak same stały się źródłem kolejnych inspiracji, a nade wszystko sposobem pokornego uczenia się świata, w którym „nic być nie musi, ale wiele może”. Szczególne miejsce w wyobraźni, partyturach i… kalendarzu zajęła ISLANDIA. Gdy dziś patrzę na kolorowe linie oficjalnej islandzkiej mapy drogowej widzę komunikacyjny układ nerwowy niezwykłej wyspy. To równocześnie kompletny od dawna przewodnik po odwiedzonych miejscach, zakamarkach i interaktywny zbiór wspomnień, silnych emocji, wzruszeń i zachwytów, wspaniałych przygód.
Moja Islandia
Przez minione 15 lat udało się przemierzyć kilometry odludnych ścieżek i traków, dostępnych nierzadko tylko z lokalnymi mapami lub według wskazówek rodowitych Islandczyków – wjechać lub wejść na szczyty, zajrzeć do kraterów i lodowych jaskiń, rozpocząć dzień w gorącym źródle lub zakończyć ze wzrokiem uwięzionym w majestatycznym wodospadzie, albo w śnieżnej zaspie otulając się… zorzą. Islandia przyciąga w większości ludzi otwartych i ciekawych świata, więc podróżnicy spotkani na szlaku, tam „na końcu świata” – czy to w kłopocie, czy to we wspólnym zachwycie – stali się częścią islandzkich przygód.
Magia czystego świata, na obszarach ledwo muśniętych zapachem człowieka, za to potrząsanych (dosłownie!) mocą natury – czyni z umysłu przestrzeń łaknącą coraz to odleglejszych horyzontów. A tutaj horyzont, najczęściej wolny od śladów ludzkiej naiwności lub pychy rozpościera się na pełnych 360 stopniach.
Islandia 4.0 – za pierwszą rzeką, która pozostawia na drugim brzegu selfie–turystów „biegaj/pstrykaj”. W przestrzeniach ostrożnie i nieufnie oswajanego Interioru, gdzie kompozytor staje się mniejszy niż nutka, która smagana wiatrem nie wie gdzie wylądować – dopóki nie wyzwoli się z „muszę” i nie podporządkuje sile mocniejszej, nie do końca wytłumaczalnej. To rzeczywistość odleglejsza niż nasza otumaniona zgiełkiem europejska wyobraźnia – a równocześnie, dla wtajemniczonych, tak blisko nas – niemal na wyciągnięcie ręki.