A więc…
chcesz dołączyć do kolejnej wyprawy na Islandię? To możliwe!
Moja Islandia to nie Islandia biur podróży, za to wydaję na podziwianie wyspy dużo mniej pieniędzy niż „klienci” ofert turystycznych. Jednak nie „sprzedaję wolnych miejsc” ani nie organizuję „ubawu na zlecenie”. Sam lub w dobrym towarzystwie chcę cieszyć się Islandią nieznaną innym, jak najprawdziwszą, nie zaliczać w pośpiechu „fotek” do mediów społecznościowych. To mój azyl, nie pomysł na sprzedaż tej „miłości”:
Jak głosi autentyczna historia jednego z islandzkich wodospadów – uratowanego przed spieniężeniem pod elektrownię wodną: „nie sprzedaje się przyjaciela”. Niestety biura podróży, a nawet niektóre kluby turystyczne, są w rzeczywistości dalekie od zachwytu nad Islandzką naturą – a zorientowanie na „produkt” i „klienta” ma się nijak do islandzkiej magii. Część firm potrafi sprzedać zakazany rejs do rezerwatu lub nieodpowiedzialny wyjazd w śnieżycę, bo wydawałoby się, że za pieniądze „można wszystko”. Ale… nie na prawdziwej Islandii. Moi znajomi Islandczycy mawiają: „nawet wśród wielu naszych owiec zdarzają się czarne i to dobrze widoczne” – to jednak mieszkańcy wyspy, niezależnie od otwartości na turystów, coraz skuteczniej oddzielają to co „na sprzedaż/na pokaz” od tego co schowane i prawdziwie autentyczne. Moim kluczem do zwiedzania Islandii jest zawsze pokora przed naturą, elastyczność względem pogody i warunków, szacunek dla odmienności wyspy oraz przyjemność i bezpieczeństwo zamiast sztucznego zaliczania planu. Uważam, że godzina spędzona przy dobrej pogodzie nad unikalnym, „na własność” odkrytym właśnie wodospadem jest głębszym przeżyciem niż mozolne przepychanie się między autokarami i pokrzykującymi”pstrykaczami ujęć”, w strugach deszczu i huraganowym wietrze, by móc… z ledwością poznać oklepany pocztówkowy widok. Unikam przede wszystkim turystycznego tłoku, a że na Islandii – w odróżnieniu od większości krajów – nie podróżuje się między „checkpointami” lecz po prostu SIĘ JEST – niespiesznie odkrywam własną Islandię. Nie znaczy to, że definitywnie omijam znane atrakcje. Wręcz przeciwnie – sam pamiętam je dobrze wolne od tłoku i takimi staram się je odwiedzać w godzinach „poza szczytem” – gdy mogę przywołać owe wspomnienia.